Kolejny post z cyklu "Z kebabami przez świat". Tym razem będzie relacja z krainy tulipanów (i tych kolorowych i tych szarych), rowerów i innych rzeczy, z którymi kojarzycie Holandię. Celowo nie wybrałem Amsterdamu jako miejsca recenzji, ale urocze miasto Apeldoorn, nieco mniejsze od Torunia. Serdecznie polecam je odwiedzić, nie tylko ze względu na kebaby, ale architekturę miasta, stosunkowo nową (miasto rozrosło się znacznie dopiero po II wojnie światowej), mimo to interesującą.
Ale do rzeczy, bo do Pana Makłowicza jeszcze trochę mi brakuje. Zamówiłem holenderską wersję kebaba o nazwie kapsalon. Są to frytki zapiekane z serem i mięsem, a na górze podana jest kapusta pekińska, warzywa i sosy. Dzięki mojej szczerej pasji do kebabów otrzymałem jednak wersję autorską, która składała się z ułożonych warstwowo, od dołu: mięsa, frytek, kapusty, warzyw w składzie ogórek i papryka konserwowa, cebula i to wszystko posypane serem.
Mięso: Do wyboru kurczak i wołowina, na zdjęciu kurczak. Baraniny nie udało się dostać. Mięso bardzo dobrze przyprawione, w dużej ilości i smaczne. Żadnych zastrzeżeń. Wołowiny nie testowałem, ale wzbudzała moje zaufanie.
Sos: Jest tylko jeden, mieszanka łagodnego z czosnkowym. Jest w rozsądnej ilości, bardzo aromatyczny i lekkostrawny. Nie wzbudził takiego uradowania jak mięso, ale to chyba zrozumiałe. Poza tym, także bardzo solidny element całości.
Warzywa: Bardzo ciekawe rozwiązanie z konserwową papryką i ogórkiem, dobrze pasuje do całości, ale to nie jest to mój smak. Warzywa to chyba najgorsza część całości - są ok, ale jest ich po prostu za mało w stosunki do całości. Bardzo dobrze widać to na zdjęciach.
Bułki nie oceniam, bo nie istnieje. Kebab jest sprzedawany na plastikowym talerzu - dla mnie rozwiązanie praktyczne, ale bardzo nieestetyczne. Nie powinno za bardzo wpływać na ocenę kebaba. Patrząc na całość, mogę spokojnie stwierdzić, że jest to jeden z lepszych kebabów jakie jadłem. Ilość i jakość mięsa wynagradza wszystkie wady. Do tego po raz drugi już możemy przekonać się, że niezależnie czy pojedziemy na zachód, czy na wschód (może i na południe/północ, kto wie co przyniesie przyszłość), można odkryć nowe, nieznane wcześniej kebaby, co stanowi potwierdzenie zasady, że podróże kształcą. Polecam wszystkim, nawet niepełnoletnim.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz